rozdział 9

rozdział 9, Zdradzona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- O czym do diabła mówisz? - napadłam na nią.
Dyszała, jej oddech był krótki i urywany, oczy miała nadal przyknięte,ale powieki
zaczęły z wolna drżeć. Mimo że było ciemno, zauwazyłam, jak przewraca oczami, błyska
białkami. Potrząsnęłam ją za ramię.
- Mów, co widzisz?!
Widziałam, że próbuje nad sobą zapanować, gdy z wysiłku skinęła głową i obiecała:
- Powiem – sapnęła. - Tylko zostań ze mną.
Usiadłam obok na ławce i pozwoliłam, by złapała mnie za rękę, choć ucisk jej
palców był tak mocny, że zdawało mi się, iż za chwilę połami mi kości. Nieważne, że była
moim wrogiem, nie miało znaczenia, że właściciwie jej nie ufałam; wszystko to bladło
wobec zagrożenia, przed którym stanęła Babcia.
- Nigdzie nie idę – przyrzekłam posępnie. Przypomiałam sobie, jak Nefert wyciągała od
niej zeznania. - Afrodyto powiedz mi, co widzisz.
- Woda. Obrzydliwa. Brunatna i bardzo zimna. Nie wiadomo, co się dzieje... Drzwi tego
saturna nie dają się otworzyć.
Jakby grom we mnie strzelił. Saturn. Przecież taki samochód posiadała Babcia.
Kupiła go, bo miał być bardzo bezpieczny, miał przetrwać wszystko...
- Gdzie jest ten samochód, Afrodyto? Co to za woda?
- Rzeka Arkansas – westchnęła. - Most ... most się zawalił. - Zobaczyłam, jak samochód
jadący przede mną spada i uderza w barkę. Pali się!... Mali chłopcy przebiegali drogę by
samochody na nich trąbiły.... oni też są w aucie.
Przełknęłam z trudnością.
- Okay, który to most? Gdzie? Kiedy?
Aforfyta wyprężyła się. Wszystkie mięśnie miała napięte.
- Nie mogę wyjść. Nie mogę wyjść. Woda jest... - Wydała okropny dźwięk, jakby się
dławiła, po czym bezwłasnie opadła na ławkę. Jej ręka, trzymająca dotychczas mój przegu
w żelaznym uścisku, stała się bezwładna.
Potrząsnełam nią mocno.
- Afrodyto, zbudź się. Musisz mi opowiedzieć o wszystkim co zobaczyłaś.
Z wolna jej powieki zaczęły drżeć. Tym razem nie widziałam białek oczu, kiedy po
chwili je otworzyła, patrzyła w miarę normalnie. Gwałtownie odrzuciła moją dłoń i
odgarnęła włosy z twarzy. Zauważyłam, ze ma mokre policzki i cała jest spocona.
Zamrugała parę razy, zanim spojrzała mi w oczy. Nie potrafiłam w nich nic wyczytać poza
wyczerpaniem, wyraźnym także w jej głosie.
- Dobrze, ze zostałas ze mną – przyznała.
- Powiedz mi co zobaczyłaś. Co się stało z moją babcią?
- Most, po którym jedzie jej samochód, załamuje się, auto spada do rzeki i ona tonie –
odpowiedziała bezbarwnym głosem.
- Nie, to się nie może zdarzyć. Powiedz coś więcej o tym moście. Kiedy to się ma stać?
Gdzie? Muszę temu zapobiec.
Na ustach Afrodyty pojawił się wątły uśmiech.
- Widzę, ze zaczęłaś wierzyć w moje wizje.
Trzęsłam się ze strachu o Babcię. Złapałam Afrodytę za ramię i pociągnęłam za
sobą.
- Idziemy.
Próbowała mi się wyrwać, ale była zbyt osłabiona.
- Dokąd?
- Oczywiście do Neferet. Już ona będzie wiedziała, jak wydusić z ciebie resztę. Na pewno
jej powiesz wszystko.
- Nie! - krzyknęła histerycznie. - Nic jej nie powiem. Przysięgam. Żeby nie wiem co, będę
mówiła, że nic nie pamiętam poza tym, że widziałam rzekę i most. Jeśli zabierzesz mnie
do niej, twoja babcia umrze.
Poczułam, że robi mi się słabo.
- Czego ty chcesz, Afrodyto. Czy chcesz nadal przewodzić Córom Ciemności? Bo jeśli tak,
to dobrze. Niech będzie. Tylko powiedz mi o Babci.
Bolesny grymas przebiegł po twarzy Afrodyty.
- Ty nie możesz zwrócić mi tej funkcji, tylko Neferet może to zrobić.
- W takim razie czego chcesz ode mnie?
- Chcę abyś słuchała tego co mówię, i dowiodła, ze Nyks się ode mnie nie odwróciła.
Chcę, abyś wierzyła, że moje wizje są nadal prawdziwe. - Popatrzyła mi uwaznie w oczy.
Jej głos stał się niski i napięty. - Chcę, zebyś miała wobec mnie dług wdzięczności. Kiedyś
zostaniesz starszą kapłanką o wielkim autorytecie i władzy. Większym, niż teraz ma
Neferet. Może kiedyś będzie mi potrzebna twoja pomoc, a skoro zaciągniesz wobec mnie
dług wdzięczności, może mi się to przydać.
Chciałam jej odpowiedzieć, że zadną miarą nie mogę jej bronić przed Neferet, teraz
czy kiedykolwiek indziej. I naprawdę nie chciałam mieć do czynienia z Afrodytą, odkąd się
przekonałam, jaka potrafi być samolubna i przepełniona nienawiścią. Nie chciałam niczego
jej zawdzięczać. W ogóle nie chciałam mieć z nią nic do czynienia.
Ale przecież nie miałam wyboru.
- Dobrze. Nie zaprowadzę cię do Neferet. Więc co widziałaś?
- Najpierw obiecaj mi, że zaciągasz wobec mnie dług wdzięczności. I pamiętaj, że to nie
jest puste słowo, jakie ludzie sobie dają. Kazdy wampir daje słowo – wszystko jedno adept
czy dorosly wampir – to zobowiązuje.
- Jeśli powiesz mi jak ocalić moją babcię, dam ci słowo, że będę ci winna przysługę.
- Zgodnie z moim życzeniem – dodała chytrze.
- Obojętne.
- Musisz to wypowiedzieć w całości jak przysięgę.
- Jeśli powiesz mi jak mam ocalić swoją babcię, będę miala wobec ciebie dług
wdzięczności do spłacenia według twojego uznania.
- I niech tak się stanie zgodnie z tym, co zostało powiedziane – szepnęła, ale od tego
szeptu przeszły mnie ciarki, czym się nie przejęłam.
- Więc teraz mi powiedz.
- Najpierw muszę usiąść. - Znów zaczęła się trząść i opadła na ławkę.
Usiadłam obok niej i czekałam z niecierpliwością, aż się weźmie w garść. A kiedy
zaczęła mówić, natychmiast ogarnęło mnie przerażenie, tym bardziej, ze miałam głębokie
przekonanie, że mówi prawdę. Nawet jeśli Nyks zniechęciła się do Afrodyty, w tę noc tego
nie okazała.
- Dziś po południu twoja babcia wybierze się do Tulsy, będzie jechała autostradą
Muskogee. - Przerwała, przekrzywiając głowę na bok, jakby starała się posłyszeć coś
mimo szumu wiatru. - Jedzie do miasta po ptezent dla ciebie, bo w przyszłym miesiącu
przypadają twoje urodziny.
Zaskoczyła mnie. Rzeczywiście moje urodziny wypadały dwudziestego czwartego
grudnia, więc właściwie nigdy ich nie obchodziłam. Zawsze łączyły się ze świetami. Nawet
w zeszłym roku, kiedy kończyłam szesnaście lat i powinnam mieć prawdziwe przyjęcie,
skończyło się na niczym. To było wkurzające. Zaraz jednak otrząsnęłam się ze snucia
gorzkich żalów. Nie była to pora, by rozpamiętywać urodzinowe rozczarowania.
- No dobrze, więc po południu jedzie do miasta i co się dalej dzieje?
Afrodyta zmrużyła oczy, jakby usiłowała dostrzec coś w ciemności.
- Dziwne. Zazwyczaj potrafię określić, dlaczego dochodzi do wypadku, na przykład, że w
silniku samolotu coś się zepsuło, lub coś w tym rodzaju, ale teraz skupiłąm się na postaci
twojej babci, ze nie jesem pewna, dlaczego most się wali. - Spojrzała na mnie. - Może
dlatego, ze po raz pierwszy mam wizję w której umiera ktoś, kogo znam. To mnie
rozprasza.
- Ona nie umrze – powiedziałam z mocą.
- W takim razie nie może znaleźć się na moście. Przypominam sobie widok zegara na
desce rozdzielczej jej samochodu, wskazywał pietnaście po trzeciej, dlatego jestem
pewna, że to wydarzy się po południu.
Bezwiednie spojrzałam na zegarek. Było dziesięć po szóstej rano. Za godzinę
zacznie się rozwidniać (wtedy powinnam połozyć się spać) i Babcia będzie wstawała.
Znałam jej rozkład dnia. Budziła się o świcie i wychodziła na poranny spacer. Potm
wracała do swojego przytulnego domku i jadła lekkie śniadanie, następnie szła
popracować na lawendowym poletku. Zadzwonię do niej i powiem, żeby została w domu i
nigdzie nie wychodziła, a zwłaszcza pod żadnym pozorem nie wyjeżdzała samochodem.
Wtedy będzie bezpieczna, już ja się o to postaram, ale zaraz pomyślałam o jeszcze czymś
innym. Spojrzałam na Afrodytę.
- A co z pozostałymi ludźmi? Pamiętam jak mówiłaś o jakiś małych dzieciach w
samochodzie, który widziałaś przed sobą, i o tym że się rozbił i stanął w płomieniach.
- Aha.
Nastroszyłam się.
- Aha i co?
- Aha, widziałam ich, tak jakby twoja babcia na nich patrzyła. Widziałam tez kupę innych
samochodów, które się wokół mnie rozbijają. Ale działo się to tak szybko, ze nie potrafię
powiedzieć, ile ich było.
Zamilkła i nie dodała nic więcej.
- A może by tak ich uratować? Powiedziałaś, że chłopcy zginęli.
Afordyta wzruszyła ramionami.
- Powiedziałam ci, ze moja wizja była niejasna, że nie wiem dokładnie, gdzie to się dzieje,
wiem tylko kiedy, i to wyłącznie dlatego, że zobaczyłam zegar na tablicy rozdzielczej auta
twojej babci.
- Więc zamierzasz dopuścić do tego, zeby wszyscy zginęli?
- A co cię to obchodzi? Twoja babcia ocaleje.
- Afrodyto, cholera mnie bierze na ciebie. Czy ciebie ktokolwiek obchodzi poza tobą
samą?
- Daj mi spokój Zoey. A ty niby jesteś taka święta? Jakoś nie zauważyłam, zebyś martwiła
się o kogoś innego poza twoją babcią.
- Jasne, ze przede wszystkim o nią się martwię. Ja ją kocham. Ale nie chcę też, by inni
zginęli, skoro mogę mieć na to jakiś wpływ. Musisz się dowiedzieć, na którym moście ma
się to stać.
- Już ci mówiłam, na autostradzie Muskogee. Ale na ktorym dokładnie moście to nie wiem.
- Skup się. Co jeszcze widzisz?
Z cięzkim westchnieniem zamknęła oczy. Obserwowałam ją uważnie, jak marszczy
brwi, zastanawiając się głęboko. Nie otwierając oczu, powiedziała o chwili:
- Zaczekaj, to nie tak. To nie jest autostrada. Zobaczylam znak. To musi być most na
rzece Arkansas łączący się z drugą I-40 przy zjeździe z autostrady w pobliżu Webber
Falls. - Otworzyła oczy. - Teraz znasz już miejsce i czas. Nic więcej nie mogę powiedzieć.
Myślę, że jakaś łódź, może barka uderzyła w most ale to tylko moje domysły. Nie widzę
żadnych szczegółów, które pozwoliłyby mi zidentyfikować łódź. W jaki sposób chcesz
zapobiec tym wypadkom?
- Jeszcze nie wiem – mruknęłam. - Ale zrobię to.
- W takim razie zastanawiaj się jak zbawić świat, a ja tymczasem wrócę do internatu i
zrobię sobie manikiur. Nieopiłowane paznokcie to dla mnie tragedia.
- Wiesz co? To, że masz beznadziejnych rodziców, wcale nie znaczy, ze możesz być
okrutna – powiedziałam.
Odwróciła się do mnie i wyprostowana jak struna spojrzała spod przymrużonych
powiek.
- A co ty możesz wiedzieć na ten temat – spytała ze złością.
- Na jaki temat? Twoich rodziców? Nie tak znowu wiele, tyle że są apodyktyczni,
zwłaszcza twoja matka jest koszmarna. A w ogóle na temat popieprzonych rodziców?
Wiem mnóstwo. Z własnego doświadczenia wiem, jak to jest mieć upierdliwego rodzica,
od kiedy moja matka wyszła powtórnie za mąż trzy lata temu. Ale to nie znaczy, zebym
musiała być małpą.
- Gdybyś przez osiemnaście lat miała taką sytuację jak ja, a nie „upierdliwego” rodzica
przez trzy lata, to może byś miała większe pojęcie o całej sprawie. Bo teraz gówno wiesz
na ten temat. - To mówiąc, wzorem dawnej Afrodyty, jaką znałam i jakiej nie cierpiałam,
odrzuciła dumnie włosy do tyłu i odeszła, kręcąc zadkiem, jakby mnie to mogło ruszyć.
Ta dziewczyna ma poważne problemy, pomyślałam, grzebiąc nerwowo w torebce w
poszukiwaniu telefonu, zadowolona, ze się z nim nie rozstaję, mimo że przeważnie jest
wyłączony z wibracją włącznie. Powód tego wyłączenia można ująć w jednym słowie:
Heath. To mój były prawie chłopak, od czasu gdy on i moja zdecydowanie była najlepsza
koleżanka, Kayla, próbowali mnie wyrwać z Domu Nocy, Heath dostał fioła na moim
punkcie. W gruncie rzeczy nie winię go za to. To ja spróbowałam jego krwi, co
spowodowało całą tę hecę ze Skojarzeniem. I nawet jeśli liczba wysyłanych przez niego
wiadomości spadła z setek ( czyli dwudziestu) w ciągu jednego dnia do dwóch, lub trzech,
nadal nie chciałam zostawiać włączonego telefonu, by pozwolić Heathowi na zakłócanie
mi spokoju. Jak mogłam się spodziewać, kiedy włączylam komórkę, wyświetliły się
informacje o dwóch nieodebranych polączeniach, oczywiscie od Heatha. Nie przysłał mi
jednak zadnych wiadomości, widać robi postępy.
Babcia była zaspana, kiedy odebrała telefon, ale gdy tylko stwierdziła, że to ja
dzwonię, natychmiast oprzytomniała.
- och ptaszyno. Jak miło obudzić się i usłyszeć twój głos – powiedziała.
Uśmiechnęłam się do słuchawki.
- Tęsknię za tobą, Babciu.
- Ja też za tobą tęsknię, kochanie.
- Słuchaj Babciu. Powód, dla którego dzwonię, może ci się wydac dziwny, ale musisz mi
zaufać.
- Zawsze ci ufam -odpowiedziala bez wahania. Jest tak różna od mojej mamy, że czasem
dziwię się, jak one mogą być ze sobą spokrewnione.
- No więc planowałaś pojechać do Tulsy dziś po południu, prawda?
Po krótkiej chwili milczenia roześmiala się.
- Oj chyba trudno będzie coś utrzymać w tajemnicy przed moją wnuczką wampirzyczką.
- Babciu, musisz mi coś przyrzec. Obiecaj, że nigdzie dzisiaj nie pojedziesz. Nie wsiadaj
do samochodu. Nigdzie nie jedź. Zostań w domu i odpoczywaj sobie.
- Ale o co chodzi, Zoey?
Zawahałam się, nie wiedząc jak jej to powiedzieć. Na szczęście Babcia, która
zawsze mnie rozumiała, przypomniała mi:
- Pamiętaj, że mnie możesz powiedzieć wszystko. Bo ja ci wierzę.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że aż do tej chwili wstrzymywałam
oddech. Odetchnęłam głęboko i wyrzuciłam z siebie:
- Most na rzece Arkansas, ten na drodze I-40 niedaleko Webber's Falls, ma się zawalić.
Mialaś się na nim znajdować w tym czasie i miałaś zginąć w tej katastrofie. - Ostatnią
część zdania wypowiedziałam niemal szepte.
- Ojej! Poczekaj muszę usiąść.
- Babciu, dobrze się czujesz?
- Chyba tak, chociaż tak by nie było, gdybyś mnie nie uprzedziła. Teraz tylko kręci mi się w
glowie. - Pewnie wzięła do ręki jakąś gazetę, bo posłyszałam, że się wachluje. - Skąd się o
tym dowiedziałaś? Masz wizje?
- Ja nie. Afrodyta ma.
- Ta dziewczyna, która była przewodniczącą Cór Ciemności? Nie podejrzewałam że się
przyjaźnicie.
- Nie, nie przyjaźnimy się. W żadnym razie. Ale spotkałam ją akurat w chwili, gdy miała
wizję, a ona powiedziała mi, co zobaczyła.
- A ty jej wierzysz?
- Na ogół jej nie ufam, ale wiem, że ma zdolność przeżywania wizji. Poza tym to wszystko
działo się przy mnie, widziałam ją, jakby była wtedy przy tobie. To straszne. Widziała caly
wypadek, jak rozbija się samochód i jak ci mali chłopcy giną.
- Zaraz, w wypadku brało udział więcej ludzi?
- Tak. Zawala się most, dużo samochodów wpada do rzeki.
- A co z innymi ludźmi?
- Tym też się zajmę. Ale ty zostań w domu.
- A nie powinnam tam pojechać, by powstrzymywać ludzi przed wjechaniem na most?
- Nie. Trzymaj się od tego z daleka. Postaram się, by nikomu nic złego się nie stało.
Obiecuję, ale muszę mieć pewność, że będziesz bezpieczna.
- Dobrze, kochanie. Wierzę ci. Nie martw się o mnie. Zostanę w domu i włos mi z głowy
nie spadnie. A ty rób, co uważasz za stosowne, a jak będziesz mnie potrzebowała, to
zadzwoń. O każdej porze.
- Dziękuję Babciu. Jesteś kochana.
- Ty też jesteś kochana. Moja
u-we-tsi a-ge-hu-tsa.
Skończyłam z nią rozmawiać i przez chwilę siedziałam bez ruchu usiłując
opanować dreszcze, które mną wstrząsały. Ale to trwało tylko krótką chwilę. W mojej
glowie powstawał już plan działania i nie było czasu do stracenia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lemansa.htw.pl
  • Tematy
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Smętna dusza może nas zabić prędzej, o wiele prędzej niż zarazek.