Sadow Siergiej - Rzecz o zbłąkanej duszy 01, dodane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Siergiej Sadow przeło zyła: Ewa Skórska Rzecz o zbł akanej duszy (wersja 1 - nieczytana) tom 1 Lublin 2008 Cz esc I Zbł akana dusza Rozdział 1 Wracałem z zajec w dosc parszywym humorze – wdałem sie w bójke z jednym z moich zaprzysiegłych wrogów. Nie, zebym sie skar zył, ale czy mo zna mówic o uczciwej walce, gdy przeciwnik jest dwadziescia kilo cie zszy? Pod okiem miałem niezł a sliwe. . . Tak w ogóle unikam brutalnej przemocy. Zywie głebokie przekonanie, ze siłowe rozwi azania nie maj a wiekszego sensu, a w sporach zawsze lepiej posłu zyc sie sprytem i inteligencj a. Ale có z, czasem nie da sie inaczej, trzeba stan ac do walki, zeby nie zostac nazwanym tchórzem. Wracaj ac, spostrzegłem wujka, który stał sobie z boku, usiłuj ac nie rzucac sie w oczy. No dobrze, z tym „nie rzucac sie w oczy” troche jednak przesadziłem – skrzydlaci zawsze zwracaj a na siebie uwage, choc, z drugiej strony, jego obecnosc nie była zadn a sensacj a. Od czasu, gdy wielki władca i reformator Gorujan zawarł z nimi pokój, skrzydlaci czesto bywaj a w naszych miastach, a my w ich. Tak własciwie to nazywaj a sie inaczej, a skrzydlaci to przezwisko – oni z kolei mówi a na nas „ogoniasci”. Musze powiedziec, ze wujek nie jest w naszym domu mile widziany; ojciec nawet mówi czasem, ze nie ma brata – gardzi nim za to, ze ten został aniołem, uwa zaj ac, ze to ha nba dla całego naszego rodu. – Nasza rodzina jest znana do pi atego pokolenia! – powtarza czesto ojciec. – I wszyscy moi przodkowie byli porz adnymi diabłami, a tu co? Jeden został skrzydlatym! Wstyd i ha nba! Ale ja podejrzewam, ze nie do ko nca o to chodzi. Po prostu moja mama od dawna prowadzi z ojcem nierówn a walke o dobre maniery przy stole i ci agle stawia mu brata za przykład. Ojcu bardzo sie to nie podoba i dlatego tyle mówi o ha nbie, chocia z to, co zrobił wujek, od dawna nie jest za takow a uwa zane. Jak powiedział wielki Gorujan, my i skrzydlaci robimy własciwie to samo, z tym, ze my karzemy, a oni nagradzaj a. O co tu walczyc? Nie ma nic złego w tym, ze jedni maj a ogon, a inni skrzydła. Pod cie zkim brzemieniem wszyscy jestesmy równi i wszyscy te z jestesmy równi wobec Niego. Ale o Nim lepiej nie mówic, On nie lubi, gdy diabły wymawiaj a Jego imie. Jako sie rzekło, ojciec wujka nie trawił, a ja przeciwnie, cieszyłem sie z jego odwiedzin. I to wcale nie z powodu prezentów, które zawsze przynosił. Po prostu. . . było mi z nim dobrze. Jednak w tym momencie nie miałem ochoty na spotkanie, dlatego chciałem przemkn ac niezauwa zony. Ju z myslałem, ze mi sie udało, gdy na moim ramieniu spoczeła silna dło n. – Tutaj jestes, Ezergilu. Westchn ałem i odwróciłem sie. – Dzie n dobry, wujku Monterrey. Wujek przez jakis czas przygl adał sie siniakowi pod moim okiem. – Mam nadzieje, ze walczyłes o sprawiedliwosc – powiedział w ko ncu. – Oczywiscie, ze nie! Przecie z jestem diabłem! – obruszyłem sie. Nie mam nic przeciwko sprawiedliwosci, ale czasem lubie sie tak powygłupiac. – O, poznaje, poznaje fatalny wpływ mojego brata! – odparł surowo. – Tyle razy ci mówiłem. . . – Ze karz ac grzesznika, diabeł musi byc równie sprawiedliwy, jak anioł nagradzaj acy sprawiedliwego. Wujaszek prychn ał. – Zarty sobie urz adzasz? – Ale z sk ad, wujku. A co sie stało, ze wpadłes w odwiedziny? Myslałem, ze wybierasz sie do nas w przy- szłym tygodniu? – Tak własciwie jestem tu słu zbowo, ide do waszego ministerstwa kar – wujek zakl ał na mysl o diabelskiej biurokracji. – Aniołowie nie przeklinaj a – upomniałem go. – Mnie wolno, w ko ncu jestem byłym diabłem. Chyba moge miec jakies stare przyzwyczajenia? – odparł zuchwale, jednak widac było, ze jest zmieszany. – Mo ze wujek – zgodziłem sie wspaniałomyslnie. – A co tam w ministerstwie? – A, wasi m adrale znów cos namieszali. Jedn a dusze przez pomyłke zagarneli dla siebie i teraz ide to wyprostowac. A poniewa z to i tak po drodze, przyszło mi do głowy, ze zajrze do ciebie. Myslałem, ze sie ucieszysz. – Ciesze sie! Strasznie sie ciesze! Wujku, a nie wzi ałbys mnie ze sob a? Prosze!!! Monterrey z pow atpiewaniem obejrzał moje podbite oko. – Myslisz, ze mo zesz sie tam zjawic z takim limem? Pomacałem siniak i popatrzyłem na niego załosnie. – Prosze. . . Rzecz w tym, ze mój skrzydlaty krewny jest kurierem nadzwyczajnym. Mo zna by pomyslec: wielkie mi [ Pobierz całość w formacie PDF ] |